niedziela, 31 lipca 2016

Lucky Vegan - czerwcowy box (recenzja).

Witam Was serdecznie po nieco dłuższej przerwie :) Niestety, kompletny brak czasu nie pozwalał mi ostatnio na regularne pisanie. Niedawno skończył się co prawda mój urlop, ale przyznam szczerze, że ostatnią rzeczą, na którą miałam w tamtym czasie ochotę, było ślęczenie przed komputerem. Wolałam spędzić ten czas z Ukochanym i królikami w naszym ogrodzie, na werandzie albo na hamaku - byle na świeżym powietrzu i z dala od miejskiego zgiełku. Udało się i teraz powracam pełna życia i energii :)

Dziś chciałabym zrecenzować kolejny box od Lucky Vegan :) Po otrzymaniu pierwszego pudełka byłam na tyle zachwycona, że obiecałam sobie zmianę abonamentu z "małego" na "duży", jeśli tylko kolejna edycja będzie tak samo fantastyczna. Kiedy otworzyłam czerwcowe pudełko, oniemiałam :) W ramach podziękowania za recenzję na blogu dostałam dużego boxa w cenie małego wraz z ręcznie napisaną kartką! :) Jako że zawartość boxa znów była rewelacyjna, nie wahałam się ani chwili i postanowiłam zmienić abonament. Niestety, komunikacja z dziewczynami okazała się utrudniona - nie odstałam ani odpowiedzi na swoją długą wiadomość na fejsbuku ani na maila wysłanego "drogą oficjalną", czyli przez formularz na stronie internetowej. O pomyślnej zmianie abonamentu dowiedziałam się dopiero otwierając pudełko. Szczerze mówiąc zdążyłam się w międzyczasie nieźle wkurzyć, bo oczekiwałam JAKIEJKOLWIEK reakcji ze strony ekipy LV. Szkoda, bo cała akcja niestety sporo straciła w moich oczach.

Na dziś przygotowałam dla Was recenzje czerwcowego boxa. Przystąpmy więc do opisów bez zbędnych ceregieli.

Lucky Vegan Überraschungsbox Groß -czerwiec 2016.

1. TRACK The liquid snack, czyli przekąska w postaci niezwykłego smoothie. Dlaczego niezwykłego?  Ponieważ zawiera dość niespotykane składniki, m.in. baobab, bazylię azjatycką czy amlę :) Tak, mnie też te nazwy nic nie mówią! Ale muszę Wam powiedzieć, że połączenie w puszce było niesamowite. Trudno mi opisać smak, ponieważ był bardzo nietypowy, ale myślę, że przypasowałby większości osób.



2. Mightybee Coconut Jerky Teriyaki, czyli płatki kokosowe marynowane w teriyaki! Byłam bardzo ciekawa tego produktu i przez jakiś czas zastanawiałam się, czy go nie sprezentować. Połączenie wydało mi się jednak tak nietypowe, że szczerze mówiąc trochę się bałam. W końcu sama zeżarłam tę małą paczuszkę. Połączenie słodkiego kokosa ze słono-kwaskowatą marynatą było dość... dziwne. Ale że lubię dziwne rzeczy, absolutnie mi nie przeszkadzało :) Jeśli próbowaliście kiedyś prawdziwego jerky beef w marynacie (ja nie poróbowałam, bo jakoś mnie odrzuca), to wyobraźcie sobie ten sam smak, tylko z lekko słodką nutą :) Ogólnie uważam, że to bardzo fajny pomysł i jedna z lepszych wegańskich alterantyw mięsnych produktów.


3. Davert Lentil Chips, czyli chrupki... z soczewicą! Oj, tu był zachwyt... Jak sama nazwa wskazuje, przekąska była chrupiąca, do tego słona i lekko ostra (dodatek soli morskiej i pieprzu), z posmakiem soczewicy, którą uwielbiam w każdej postaci! Byłam, jestem i będę zakochana w tych chrupkach, mówię Wam.
4. Chiemgaukorn Urgetreide, czyli mieszanka zbóż: pszenica płaskurka, pszenica samopsza (kolejne nazwy, które widzę pierwszy raz w życiu) i orkisz. Uwielbiam tego typu połączenia i dodatki, jestem wielką fanką wszelkich kaszy, ryżu czy nietypowych rodzajów makaronu, dlatego bardzo ucieszyła mnie 500-g paczka zbóż. Używa się jej podobnie do np. ryżu i może stanowić wspaniały dodatek do zdrowego obiadu. Przyznam szczerze, że nie miałam jeszcze okazji wypróbwać tej mieszanki, ale jestem pewna, że smakuje rewelacyjnie.

5. Foodloose Nussriegel, czyli orzechowy batonik energetyczny. Słodki, orzechowy, pełen daktyli (za którymi nie przepadam, ale jak mnie przyciśnie, to zjem wszystko co słodkie ;)). Jak to batonik, smaczna przekąska :)


6. Ketchup... z dyni! Musiałam dwa razy przeczytać, żeby upewnić się, że się nie walnęłam. Ketchup z dyni. Bałam się, no bo jak to tak... ketchup z dyni... Do czego go użyć? Z dyni? No ludzie. Czekałam, czekałam, czekałam. Dziś w końcu wzięłam go do ogrodu i chlapnęłam na talerz z bałkańskimi potrawami z grilla. Powiem Wam, że jest całkiem niezły i w zasadzie cieszę się, że mogłam go spróbować. Z drugiej jednak strony wydaje mi się, że to jedna z tych rzeczy, których świat tak naprawdę nie potrzebuje. Niby wegański, niby bio... No ale naprawdę nietrudno znaleźć bioketchup, a wegańska jest chyba większość. Poza tym moim zdaniem nie ma on szans przebić zwykłego ketchupu (który nota bene uwielbiam), ale na pewno stanowi miłe urozmaicenie dla osób lubiących próbować nowych rzeczy. A ja lubię :)


7. Snack Garden Fruchtmix, czyli paczka owoców liofilizowanych :) Uwielbiam! Niestety, tu nastąpiło pierwsze rozczarowanie. Zamiast chrupiących bananów, truskawek i ananasa znalazłam w środku posklejaną, miękką masę... Nie wiem, czy paczuszka od początku była uszkodzona czy też uszkodziła się w transporcie, w każdym razie wychodzi na to, że była nieszczelna. No nic, zdarza się :)


8. ALGEN Gewürz-Zauber. Jedna z dwóch rzeczy z pudełka, której wciąż nie otworzyłam. No jakoś nie mogę się przekonać do przyprawy do grilla na bazie alg. Algi znam, zarówno w postaci kosmetyków jak i np. japońskiego żarcia i nie jestem szczerze mówiąc fanką. Zobaczymy, zostało kilka dni lata, więc może jednak się przekonam.

9. Mydełko od Lucky Vegan :) Druga z rzeczy, których jeszcze nie używałam, a to dlatego, że w domu mam ogromny zapas żeli i płynów do kąpieli, a mydła w kostce praktycznie nie używam. Przetrzymam je więc sobie na wypadek, gdybym kiedyś nie miała się czym umyć :) Skład mydełko ma całkiem niezły, jeśli chodzi o zapach, to nie mogę niestety nic napisać, poniewać przez folię nie czuć kompletnie nic. Zdjęcia niet, bo strona LV jest dziś niedostępna.

Wot i wsio. Zawartość pudełka ogólnie bardzo mi się podobała. Lekkim rozczarowaniem okazał się jedynie ketchup i rozmiękłe liofilizowane owoce, ale wiadomo, że niemożliwe jest utrafienie w gust absolutnie każdego.

Wszystkie zdjęcia pochodzą ze stron producentów, ponieważ sama zapomniałam sfotografować zawartość :)

Miłego tygodnia!

Vrubble

niedziela, 5 czerwca 2016

Wegetariański jadłospis cz. 3 - śniadania

Dziś pora na wegetariański jadłospis nr 3. Nie będzie to jednak jadłospis w pełnym tego słowa znaczeniu, raczej potrawy, które szamałam przez kilka ostatnich dni, w tym wypadku propozyje śniadań. Jak już pisałam, staram się jeść zdrowo, do posiłków dorzucam w miarę możliwości owoce i warzywa, których zresztą nie wliczam do bilansu. Często to właśnie one stanowią dla mnie przekąski, szczególnie kiedy nie mam czasu przygotować pełnowartościowego posiłku.

Śniadania:

1. kolorowa kanapka warzywna, kanapka z masłem i dżemem (75% owoców), 1/4 jabłka, kilka truskawek i czereśni


2. kanapka z pomidorowym pesto i jajkiem, kanapka z serem kozim z kozieradką :), kilka czereśni, truskawek i suszonych śliwek, do tego kawa z mlekiem


3. duuużo malutkich kanapeczek: a) z masłem i kozim serem, b) z pastą sezamowo-migdałowo-rodzynkową oraz c) z kokosowym jogurtem sojowym i jagodami, do tego kilka czereśni


4. dwie kanapki w stylu caprese, czyli pełnoziarnisty chleb z masłem, mozarellą, bazylią i pomidorem, do tego 1/2 jabłka, 2 suszone śliwki i kilka czereśni, które mogłabym jeść bez ograniczeń


Jak widzicie, w moich śniadaniach królują kanapki. Chlebem po prostu najdam się o wiele bardziej niż np. płatkami owsianymi, kaszą jaglaną czy innymi zbożami, poza tym nie muszę jeść go tyle co płatków, żeby poczuć sytość. No i po płatkach szybko jestem głodna, a na chlebie pojadę spokojnie i 4 h. Staram się zawsze kupować specjalny chleb pełnoziarnisty w pobliskiej piekarni - specjalny o tyle, że jest mały, za to strasznie ciężki i taki lekko zakalcowaty, wilgotny. Poza tym smakuje rerlacyjnie, nieporównanie lepiej niż wszystkie chleby, których dotąd próbowałam.

Śniadania staram się urozmaicać jak tylko mogę. Czasem mam ochotę na coś słodkiego, czasem na coś ostrzejszego, ale generalnie staram się trzymać robionego co piątek planu posiłków. Dzięki temu oszczędzam nie tylko czas, ale i pieniądze, bo praktycznie niczego nie muszę wyrzucać. Inspiracje czerpię z internetów, zarówno z wegetariańskich/wegańskich stron jak i ze "zwykłych". Uwielbialm przeglądać blogi kulinarne i odkrywać nowe smaki :)

W kolejnym wpisie przedstawię Wam pomysły na obiad i kolację - nareszcie coś innego niż kanapki ;)

Miłego tygodnia!

Vrubble

poniedziałek, 30 maja 2016

Wegetariański jadłospis cz. 2

Witam Was w drugiej części wegetariańskiego jadłospisu. Dziś mam dla Was propozycje 4 prostych dań, akurat na wiosnę. Staram się jeść 3-4 normalnej wielkości posiłki dziennie. Idea trzech głównych dan i dwóch przekąsek kompletnie u mnie nie działa, bo natychmiast jestem głodna. Dzięki kilku większym posiłkom utrzymuję poziom cukru na podobnym poziomie, a że ruchu mam sporo, nie mam problemu z nadmiarem kalorii :) Poza tym jem to co lubię, zdrowo i sezonowo - czego chcieć więcej? :) Potrawy w większości oczywiście nadają się do lunchboxa.


Śniadanie:

w tym tygodniu królują u mnie kanapki, bo udało mi się dorwać mój ulubiony chleb pełnoziarnisty. Poza tym owsianka już mi się przejadła... A więc: kolorowa warzywna kanapka, kanapka z musem z orzechów ziemnych, bananem i chia, 1/4 jabłka, 1/2 banana i 3 suszone śliwki.



II śniadanie: 

bulgur, do którego przekonałam się dopiero dziś (wcześniej nachalnie pchano mi go do kebsów, do których w ogóle nie pasował...) z truskawkami, miętą i bananem, którego co prawda nie widać, ale tam jest :) Do tego odrobina miodu.



Obiad: 

jedno z moich ulubionych dań - kasza gryczana z pieczarkami. Do tego sałatka buraczana. Pycha!



Kolacja:

sałatka grecka.



Jak widać, staram się przemycać do potraw jak najwięcej warzyw i owoców, choć podstawę mojego menu bez wątpienia stanowią węglowodany. Dzięki temu nie czuję się jednak głodna i rano mam ochotę na konkretne śniadanie, bez którego w ogóle nie zaczynam dnia :)

Na koniec miła niespodzianka, która spotkała mnie dziś w ogródku. Tydzień temu, zainspirowana cudnym ogródkiem mojej Mamy postanowiłam wziąć w obroty własną działkę i również posadzić kwiatki i trochę warzyw. Kwiatki wysiałam dokładnie 6 dni temu, w poniedziałek i choć nie spodziewałam się efektów prędzej jak po dwóch tygodniach, dziś czekały na mnie te oto maleństwa:


Wzeszły moje nagietki! Nawet sobie nie wyobrażacie mojej radości - radości człowieka, któremu w życiu nie udało się wyhodować w ogrodzie niczego poza kopcem kreta i górą kompostu. Jestem, zachwycona i dumna jak nie wiem co i czekam na kolejne roślinki. Aha, to niebieskie to na ślimaki, bo by mi zeżarły rabatki...

Vrubble

niedziela, 29 maja 2016

Wegetariański jadłospis cz. 1

W związku z tym, że w ostatnich czasach pochłaniałam niesamowite wręcz ilości mięsa (co na pewno nie odbiło się pozytywnie na moim zdrowiu), postanowiłam zrobić sobie od niego przerwę. Nie jestem szczególnie oddanym mięsożercą, więc decyzję podjęłam praktycznie od razu. Poza tym kilka lat temu zaprzyjaźniłam się na jakiś czas z wegetarianizmem i w zasadzie przyjemnie to wspominam. Kuchnię wegetariańską lubię i od czasu, kiedy dostałam cudne pudełko "Lucky Vegan", coraz bardziej skłaniałam się ku temu pomysłowi. Dochodzą do tego względy ideologiczne, bo szkoda mi tych wszystkich zwierzaków. Sama mam trzy uszaki, które na szczęście z natury są wegetarianami, tak że w zasadzie kompletnie nie mam potrzeby kupować mięsa.

Na weganizm raczej nigdy się nie przerzucę. Lubię miód, jajka i mleko i nie sądzę, żeby kurze robiło większą różnicę, czy jej jajko trafi na mój talerz czy wysiedzi je do końca. Dojenie też chyba nie sprawia krowom jakichś specjalnych przykrości, a pszczoły ewentualnie mogą się wk... Zdenerwować :) No ale krzywda nikomu się nie dzieje. To na tyle jeśli chodzi o tłumaczenia ;)

Dziś chciałabym przedstawić Wam pierwzą część cyklu pt. "Wegetariański jadłospis". Jako że ostatnie mięcho żużyłam wczoraj, od dziś spokojnie mogłam "przejść na wegetarianizm" ;) Pracuję na zmiany, więc staram się gotować jak najmniej lub przygotowywać dania, które mogę zabrać ze sobą do pracy. Wiadomo, że czasem strzelę sobie coś bardziej pracochłonnego, ale ogólnie wychodzę z założenia, że im mniej roboty, tym lepiej.

Śniadanie:

kolorowe kanapki warzywne z domowym masłem ziołowym (masło kupiłam, ale sama doprawiłam ziołami), do tego 1/4 papryki, kilka ekologicznych truskawek, 1/4 jabłka i 3 suszone śliwki. Do tego kawa z mlekiem.



II śniadanie:

kuskus z ekologicznymi truskawkami i nieekologicznymi borówkami :)



Obiadokolacja:

mieszanka warzywna (soczewica, ziemniaki, marchewka) z masłem ziołowym i podsmażone na oliwie z oliwek tofu. Mieszanka niestety z mrożonki, ale jak już pisałam, idę po najmniejszej linii oporu, tym bardziej, że ma bardzo łądny skład.


Poza tym wypiłam piwo i zagryzłam marchewką, ale to dopiero pod wieczór.

Przez cały dzień natomiast raczyłam się wodą z miętą i limonką z takiej oto, kupionej na Aliexpress, butelki:


Przez całe życie mam problemy z wypijaniem odpowiedniej ilości płynów (poza piwem, które niestety uwielbiam ;)) i ta buteleczka bardzo pomaga mi w uzupełnianiu niedoborów :) Kosztowała grosze, a jaka radocha!

Życzę Wam miłego tygodnia i słonecznej pogody - u nas z tym niestety kiepsko...

Vrubble

poniedziałek, 16 maja 2016

Lucky Vegan - majowy box (recenzja).

Dziś chciałabym zrecenzować Wam pierwsze w życiu zamówione przeze mnie pudełko subskrypcyjne, czyli Lucky Vegan. Nie jestem weganką, nawet nie wegetarianką, ale uwielbiam większość wynalazków bezmięsnej i bezzwierzęcej kuchni. Poza tym zainteresował mnie fakt, że pudełko, mimo iż firma prowadzi działaność w Niemczech, wydawane jest przez dziewczyny z Polski :) Pozytywne opinie dotyczące boxa, a także zdjęcia poprzednich edycji, którymi się zachwyciłam, również zrobiły swoje. Postanowiłam więc zaryzykować i zamówić próbne, małe pudełeczko za 14,90 €, które dotarło do mnie kilka dni temu.

Przyznam, że nie była to moja pierwsza przygoda z tego typu paczuszkami. Kiedyś już udało mi się wygrać rossmannowski beauty box, ale szczerze mówiąc byłam dość rozczarowana zawartością. Również większość polskich i niemieckich boxów subskrypcyjnych nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia, ale może to być podyktowane moim dość specyficznym gustem. Mam zresztą swoje ulubione marki i kierunki zapachowe, tak że przeważnie trzeba się nieco natrudzić, żeby mnie, za przeproszeniem, zadowolić. W przypadku boxa Lucky Vegan sprawa miała się jednak nieco inaczej, ponieważ nie chodziło o box stricte kosmetyczny, a bardziej jedzeniowy, a tu akurat nietrudno mnie zachwycić, bo uwielbiam kulinarne eksperymenty :) Bardzo cieszyłam się na to pudełko i nie rozczarowałam się. Ale do rzeczy.

Jak już wspomniałam, za pudełko zapłaciłam 14,90 € (w abonamencie), wysyłka na terenie Niemiec jest bezpłatna. W tej cenie co miesiąc otrzymujemy box z co najmniej 5 pełnorozmiarowymi produktami (w edycji tzw. dużego pudełka z co najmniej 9). Produkty, według informacji na stronie, są wegańskie, prawie zawsze bio i fair trade. Poza tym abonament można anulować w dowolonym momencie, co również skłoniło mnie do podjęcia decyzji :)

Pudełko, w które zapakowane były produkty, utrzymane jest w łagodnych, zielonkawo-białych odcieniach, przypominających nam o zielonej trawce, kwiatkach, ptaszkach i w ogóle naturze ;)


W środku dodatkowe zabezpieczenie oraz dekorację stanowił śliczny, turkusowy papier, w który zapakowane były produkty i który dodatkowo chronił je przed "lataniem" po kartonie. Pierwsze wrażenie było bardzo pozytywne.


W środku oczekiwały mnie następujące cudeńka:


1. Wegańska gazetka pt. "Gotowanie bez kości" z mnóstwem przepisów. Przyznam szczerze, że nie bardzo miałam jeszcze czas dokładnie jej się przyjrzeć, ale jako że nie znam kompletnie tego wydawnictwa, jestem go bardzo ciekawa.


2. Gąbka z kwiatu "diabelskiego jęzora" (Amorphophallus konjac), na temat którego nie znalazłam prawie nic w polskim internecie. Jest to azjatycka roślinka o wielorakim zastosowaniu, m.in. w przemyśle kosmetycznym czy spożywczym. Zalety tym gąbek wychwalane są w niemieckich internetach - mają one być idealne dla każdego rodzaju skóry, bez względun na to, czy jest to skóra sucha, tłusta czy pryszczata, pomagać m.in. na wrastające włoski, wysypki, egzemę i tysiące innych dolegliwości. Gąbka jest malutka, jakieś 5 x 5 cm. Póki co używam starej gąbki i tej zacznę używać, kiedy obecna nie będzie już nadawała się do użytku. Jestem ciekawa, czy faktycznie zdziała cuda na mojej od czasu do czasu problematycznej skórze. Przyznam, że cena prawie 6 € za to maleństwo nieco mnie odstrasza, ale widziałam również tańsze odpowiedniki w lokalnej drogerii.


3. Napój gazowany z zielonej herbaty z dodatkiem "superfruits". Składniki: zielona herbata sencha, açaí, agawa, aronia, imbir, jaśmin oraz (zdaniem producenta) najważniejsze - prawdziwa autriacka woda :D Nie wiem, czym austriacka woda ma się różnić od polskiej czy niemieckiej, ale widać producentowi bardzo zależało na wpleceniu narodowego akcentu do opisu produktu ;) Napój mi smakował, choć zdaję sobie sprawę, że nie posmakuje każdemu. Jest dość mdły, lekko słodki, lekko kwaskowaty, jak na mój gust idealny na gorące dni. Cena 1,49 € za puszkę jest dość rozsądna, więc nie miałabym nic przeciwko kolejnemu zakupowi.


4. Snooze! Owocowe lody, a właściwie puree z mango i mleko kokosowe. Pudełko zawierało 5 paczuszek, które należy umnieścić w zamrażalniku na co najmniej kilka godzin. Lody okazały się przepyszne i trudno było mi powstrzymać się przed pochłonięciem wszystkich jednego dnia ;) Jedyną wadą lodów jest to, że na trzecim miejscu zawierają cukier.



5. Wafelki orkiszowe o smaku ziemniaka i pora. Pieczone, nie smażone. Jestem bardzo ciekawa tego produktu, ale obiecałam sobie zostawić je na wycieczkę do Mamy i spróbowac ich razem z nią. Uwielbiam zupę porowo-ziemniaczaną, mam więc nadzieję, że i ta przekąska mnie nie rozczaruje. Nie zauważyłam też jakichś niepożadanych składników, brak również całej tablicy Mendelejewa, więc póki co jestem na tak.


6. "Szympansi" batonik energetyczny z daktylami i czekoladą. Ma bardzo przyzwoity skład (brak utwardzonych tłuszczów oraz tak ukochanych przez producentów oleju palmowego czy syropu glukozowo-fruktozowego). Głównym składnikiem jest soja, poza tym syrop ryżowy, daktyle, czekolada,  chrupki ryżowe, płatki owsiane, tłuszcz sojowy, słód oraz cukier trzcinowy. Batonik jest pyszny, dzięki chrupkom ryżowym ma ciekawą konsystencję, a i na smak naprawdę nie można narzekać. Serdecznie polecam.



7. Chipsy warzywne "Snack garden". Przyznam od razu, że nigdy dotąd nie miałam do czynienia z tym wynalazkiem. Tym bardziej zdziwiłam się widząc, z czego składają się moje chrupki - marchewka (ok), ziemniaki (no raczej), słodkie ziemniaki (uugh...), dynia (w chipsach?!) i... zielona fasolka (wtf?). Moje obawy na szczęście okazały się bezpodstawne. Chipsy były po prostu prze-pysz-ne! Coś niesamowitego. Lekko słodkie, lekko słone, chrupiące, no po prostu mega. Niestety w składzie znajdziemy olej palmowy, który moim zdaniem nie ma tam czego szukać, no ale jak widać nawet producenci tzw. zdrowej żywności oszczędzają na tłuszczach. Szkoda.




8. Mleko ryżowe o smaku kokosowo-ananasowym. Firmę Provamel znam, ponieważ od czasu do czasu kupuję sobie ich mleka roślinne, jednak tego smaku nie znałam. Mleko jest naprawdę smaczne - tak smaczne, że wypiłam cały litr bez dodawania go do płatków czy innych wynalazków, które właściwie planowałam. Cena 2,99 € jest nieco wyższa niż w przypadku innych mlek roślinnych tej firmy, ale może to ze względu na napis "new" na kartoniku. Do składników w zasadzie nie mogę się przyczepić (woda, 17% ryżu europejskiego, 9% soku ananasowego, 4% mleka kokosowego, naturalny smak kokosowy, stabilizator (guma guar) i sól morska). Jest git.


9. Jagodowy batonik owocowy (100% owoców). Chyba pierwszy raz w życiu widzę produkt, który ma w składzie faktycznie to, co obiecuje producent: suszone jabłko (45%), suszone winogrona (45%), liofilizowane jagody (10%). Koniec składu. Można? Można. Batonik jest pyszny, wilgotny, słodki jak cholera i ma w sobie wszystko, co tygryski lubią najbardziej. Naprawdę pycha.



10. Power matcha - green energy superfood mix. Na matchę czaję się od dłuższego czasu, ale przyznaję, że odstrasza mnie zarówno cena jak i wygląd tego wynalazku (jak sproszkowane siano). Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, że to może dobrze smakować. Jestem więc tym bardziej wdzięczna Dziewczynom za tę malutką próbkę - moim zdaniem akurat na pierwszy raz. Jak mi nie posmakuje, to nie będzie płaczu, że jeszcze tyle zostało i trzeba wyrzucić. Myślę, żeby dodać ją do jakiegoś zielonego smoothie, bo wydaje mi się, że tam najlepiej będzie pasowała. A Wy? Macie jakieś doświadczenie z matchą?



11. Turecka herbata lawendowa, a właściwie kwiatek lawendy, który należy zalać wodą i poczekać 2-4 minuty. Jako że uwielbiam zapach lawendy, bardzo ucieszyłam się widząc w pudełku ten malutki kartonik. Do łodygi z kwiatkami przymocowana jest mała karteczka, zapobiegająca wpadnięciu całości do szklanki. Po zalaniu wrzątkiem herbata zaczyna wydzielać intensywny aromat oraz zabarwiać wodę na... turkusowo. Spodziewałam się raczej pięknego, lawendowego fioletu, a tu taka niespodzianka :)  Efekt był naprawdę świetny, nie wiem tylko, dlaczego nie wpadłam na pomysł sfotografowania zaparzonej herbaty... Musicie uwierzyć mi na słowo.  Herbata była smaczna, choć jak na mój gust smakowała bardziej jak szałwia niż lawenda. Mimo wszystko była smaczna. Myślę, że takie maleństwo świetnie nadaje się na prezent - jest dość nietypowe, ładnie się prezentuje i dobrze smakuje. Będę to miała na uwadze.


Herbata po wyjęciu z pudełka:


Początek zaparzania (widzicie ten niebieskawy kolor?)


Herbata po wyjęciu z kubka:


12. Poza tym otrzymałam kupon na 8 € do sklepu Your Superfoods. Na pewno zajrzę do niego w najbliższym czasie :)



Do paczki dołączona była również kartka z wyszczególnionymi cenami poszczególnych produktów oraz przepisem na malezyjską zupę makaronową. Jak już wspominałam, lubię eksperymenty w kuchni ;)



W cenie 14,90 otrzymałam więc produkty o wartości prawie 25 €, w dodatku w boxie nie było nic, co by mi się nie spodobało. Poza tym z "co najmniej 5" produktów zrobiło się 11, więc już kompletnie nie mam się do czego przyczepić. Jeśli szukacie ciekawej alternatywy dla typowych pudełek subskrypcyjnych, z całego serca polecam Wam Lucky Vegan (istnieje również możliwość dostarczenia boxa do Polski). Ja na pewno nie zrezygnuję ze swojego abonamentu, z niecierpliwością czekam na kolejne pudełko i obiecuję napisać kolejną recenzję. Tymczasem podaję Wam jeszcze linki do strony Lucky Vegan, ich fanpage'a, Instagrama, a także wszystkich sklepów, z których pochodzą moje prezenty.

Miłego tygodnia!

Vrubble


Lucky Vegan: http://www.lucky-vegan.com/
Facebook: https://www.facebook.com/luckyvegan
Instagram: https://www.instagram.com/lucky_vegan/

Sklepy:
www.allineed.at
www.allos.de
www.chimpanzeebar.com
www.jislaine.de
www.miassequoia.com
www.provamel.com
www.rosengarten-naturkost.de
www.snooze-eis.de

piątek, 29 kwietnia 2016

Test kosmetyków Nivea.

W ramach pierwszego wpisu chciałabym przedstawić się Wam w roli testerki :) W jednej z fejsbukowych grup ogłoszono możliwość wzięcia udziału w losowaniu testerów kosmetyków oczyszczających Nivea. Postanowiłam wziąć udział w zabawie i udało się, zostałam jedną z testerek! :) W ramach akcji dostałam od producenta całkiem sporą i paczkę z pełnowymiarowymi produktami, zawierającą co następuje:

1. Dwie paczki chusteczek do demakijażu:




2. Mleczko do demakijażu:




3. Krem do twarzy na noc:




4. 20 próbek mleczka do demakijażu, które mam rozdać znajomym i rodzinie :)


Jako że paczkę dostałam już jakiś czas temu, miałam okazję przetestować wszystkie produkty. Testy zaczęłam z pozytywnym nastawieniem, bo bardzo lubię kosmetyki Nivea, uwielbiam ich zapach podczas stosowania oraz ten pozostawiony na ciele. Nie liczyłam jednak na cuda, ponieważ wiem, jak większość kosmetyków do demakijażu wpływa na moją skórę.




Jako pierwszych postanowiłam użyć chusteczek do demakijażu. Do nich akurat podchodziłam ze sporą dozą sceptycyzmu, ponieważ jak do tej pory chusteczki wszystkich marek bardzo podrażniały moja skórę wokół oczu i powodowały pieczenie. Miałam słabą nadzieję, że w przypadku Nivea będzie inaczej, jednak znów czekało mnie rozczarowanie. Po kilkukrotnym przetarciu oka chusteczką natychmiast poczułam pieczenie i zauważyłam zaczerwienienie na skórze. Ponowiłam próbę, jednak po chwili musiałam przerwać, ból i pieczenie były nie do wytrzymania. Nie mogę powiedzieć, że jestem jakoś szczególnie rozczarowana, ponieważ jak napisałam, moja skóra reagowała tak dotychczas na wszystkie kosmetyki tego typu. No nic, zapytam Mamę, czy nie pogardzi napoczętą paczką chusteczek, a drugą wyślę przyjaciółce :)

Zalety produktu? Cudownie pachnie :)

Ze łzami w oczach i spojówkami jak u królika sięgnęłam po mleczko do demakijażu. Być może to wina podrażnień po chusteczkach, bo znów poczułam pieczenie. Co prawda nie tak koszmarne jak w przypadku chusteczek, ale mimo wszystko. Podrażnienia były jednak do wytrzymania, więc postanowiłam dokończyć zmywanie. Po skończonym zabiegu popatrzyłam w lustro. Makijaż co prawda wyglądał na zmyty, ale poza tym wyglądałam jak sieden nieszczęść. Pozdrażniona skóra, zaczerwienione oczy, pot spływający po twarzy :) Dopiero następnego dnia okazało się, że jednak nie zmyłam oczu tak dokładnie jak mi się wydawało. Rano wyglądałam jak pobita panda... No nic, dam mleczku jeszcze szansę. Póki co nadal ufam niezawodnemu najzwyklejszemu kremowi Nivea, którym od lat usuwam make up :)

Po przebojach z kosmetykami do demakijażu aż bałam się sięgnąć po krem na noc. Tu na szczęście zostałam miło zaskoczona. Krem, nie dość, że ma fantastyczny zapach, rewelacyjnie nawilża i pozostawia uczucie świeżości na cały wieczór. Ma przyjemną kosnystencję i łatwo się rozprowadza. Rano skóra sprawia wrażenie nawilżonej i mięciutkiej, krem absolutnie nie wywołuje podrażnień ani (przynajmniej w moim przypadku) alergii. Tak, ten kosmetyk mogę polecić z czystym sumieniem.

Próbek mleczka z oczywistych powodów nie używałam, ale kiedy tylko uda mi się je rozdać, poproszę o jakiś feedback.

Ogólnie nie mogę powiedzieć, że jestem niezadowolona z testów, ponieważ, jak napisałam na początku, nie oczekiwałam cudów. Mam dość wrażliwą skórę, skłonną do alergii, podrażnień, wysypek i wszelkiej maści przygód, bez których naprawdę spokojnie mogłabym się obyć. Miałam tylko nadzieję, że krem nie okaże się niewypałem i tu się nie rozczarowałam. Używam go codziennie i robię to naprawdę z dużą przyjemnością.

Jeżeli więc szukacie dobrego kremu na noc do skóry "ogólnej" (czyli niepomarszczonej, nie 30/40/50/70+, bez skłonności do...), to z czystym sumieniem Wam go polecam.

W związku z tym, że ostatnio trafiło do mnie kilka pudełek testowych różnych firm, w najbliższym czasie możecie spodziewać się wpisów głównie na ten właśnie temat :)

Miłęgo weekendu!
Vrubble